Rzemiosło tkactwo tkactwo tabliczkowe Wywiady

„To jest mój czas na relaks, medytacja, to jest po prostu mój świat” – Rozmowa z Kasią Szymańską

Dzień Tkaczki co roku przypada na pierwszą sobotę października (3.10.2020). Data ta nie jest przypadkowa – nazwa miesiąca wywodzi się od słowa „paździerze”, które oznacza odpadki wyrabianego lnu. Tradycyjnie to właśnie w tym miesiącu obrabiane były lniane włókna. Dzisiaj jest to doskonała okazja, żeby spojrzeć na tkactwo i inne włókiennicze rzemiosła z nowej perspektywy. Zapraszamy do przeczytania fragmentów wywiadu z Katarzyną Szymańską, graficzką, artystką i tkaczką, która od lat spełnia się w rozmaitych technikach tkactwa tradycyjnego. 

Kasiu, jak zaczęłaś przygodę z tkactwem? Skąd dowiedziałaś się o tym, że istnieje takie rzemiosło jak tkanie na czymś tak osobliwym jak małe tabliczki?

Mieszkam w Warszawie, ale pochodzę ze Żnina. Niedaleko jest Biskupin, więc kultura średniowieczna i starsza oraz zbudowana wokół niej otoczka rzemieślnicza i rekonstrukcyjna właściwie towarzyszyła mi od dziecka. Oczywiście pierwsze podstawówkowe wycieczki szkolne odbywały się obowiązkowo do Biskupina, gdzie też co roku odbywał się duży festyn archeologiczny. Dla mnie rzemiosło było po prostu czymś codziennym i wcale nie historycznym tylko współczesnym. Tak codziennym, że właściwie nie zwracałam na to uwagi. Miałam do czynienia z ludźmi, którzy zajmują się stricte rekonstrukcją historyczną, mnóstwo moich znajomych się tym zajmowało od zawsze. A ja nie… (śmiech).

Do momentu, kiedy na jednym z takich festynów zupełnym przypadkiem trafiłam na pokaz dziewczyny, która zajmowała się właśnie tkaniem krajek. Zobaczyłam dziewczynę, która rozciągała wełnę między dwoma wbitymi w ziemię patykami i zatrzymałam się, żeby popatrzeć co ona zamierza z tym zrobić. Ona, jak się okazało, przygotowała sobie warsztat tkacki do tkania na bardku, zupełnie najprostszej krajki. Śledziłam jej ruchy od początku do końca i tak zafascynowała mnie ta technika, że od tamtego momentu zaczęłam szukać informacji.

Najpierw spróbowałam tkać metodą prób i błędów i odtworzyć w domu to, co podpatrzyłam na pokazie. Wyszło mi to i zmotywowało, żeby zgłębiać temat dalej. Zaczęłam dokładniej obserwować te osoby, które znałam, które miały stroje gotowe stroje historyczne. Dopiero wtedy tak naprawdę dostrzegłam na nich krajki, odkryłam wzory, detale. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że one są robione na tabliczkach, a nie na bardku i nawet nie podejrzewałam, ile jest różnych technik tkania taśm. Ale moment, kiedy zobaczyłam tą pierwszą w procesie był przełomowy, byłam wtedy w podstawówce, dostęp do internetu nie był tak powszechny, ba, nie wszyscy mieli komputer w domu…

Naprawdę do tego wszystkiego dochodziłaś sama?

Do połowy dochodziłam eksperymentalnie, a w momencie kiedy już dużo rzeczy sama rozgryzłam, zaczęłam więcej czytać o innych technikach. Dużo się nauczyłam, widząc gotowe krajki i próbując zrozumieć i wymyślić  jak powstały, trochę detektywistycznie. W tamtym czasie materiały były dostępne tylko po angielsku i też nie było takie oczywiste – teraz każde dziecko zna angielski, ja wtedy musiałam się specjalnie nauczyć, żeby w ogóle coś zrozumieć z tej techniki, ze specjalistycznego języka. Uczyłam się krok po kroku i w praktyce. Czasem czułam się jakbym sama sobie od początku wymyślała to, jak przykładowe krajki powinny być tkane i jaką metodą, bo wiedziałam na przykład, że ma być tabliczka, która ma cztery dziury, ale zupełnie nie wiedziałam, że robi różnicę to, czy nitki będą nawleczone z jednej czy z drugiej strony. Do wszystkiego dochodziłam eksperymentalnie.

Wolisz robić rekonstrukcje starych wzorów czy tworzyć własne?

Najpierw zaczęłam od własnych, zupełnie prostych wzorów, bo mnie tak naprawdę interesowała technika i technologia tworzenia. Później pojawił się głód bardziej skomplikowanych projektów aż, szukając wzorów, zaczęłam  natykać się na informacje, że niektóre z nich są tworzone na podstawie znalezisk. Dopiero wtedy zaczęłam się bardziej interesować skąd te wzory się wzięły. Zaczęłam odkrywać już nie samą technikę, ale też historię i różne tematy, które się z tym wiążą.

Pamiętasz coś, co cię jakoś szczególnie zafascynowało w tej podróży odkrywania po kolei różnych znalezisk, coś, co wywarło na Tobie w wrażenie?

Nie ma chyba jednej takiej rzeczy. Frajdy dostarczała mi każda kolejna informacja, całe to zjawisko oraz wyobrażanie sobie, jak faktycznie wyglądało codzienne życie. Przez taką jedną krajkę można dojść do refleksji, jak ludzie żyli setki lat temu. To na każdym kroku jest fascynujące.

A co jest fascynującego w tkaniu w ogóle?

W tkaniu? Strasznie cały czas mnie fascynuje, że tak proste i wręcz matematyczne metody, potrafią wytworzyć coś artystycznego i jak niesamowite efekty można osiągnąć tylko za pomocą logicznych, metodycznych działań, narzędzi, metod. Samo tkanie jest dla mnie niesamowicie relaksujące, trochę jak medytacja. Z jednej strony to mechaniczna powtarzalność ruchów, z drugiej strony, powstaje coś zupełnie nieoczekiwanego i pięknego. Można się w tym zupełnie pogrążyć, odciąć i skupić tylko na tym.

Zdarza Ci się tkać bez wzoru, spontanicznie?

Zawsze gdy zaczynam tkać to wiem, co chcę zrobić, ale zdarzało mi się na przykład zaczynać jeden wzór i w trakcie tkania go zmieniać. Ale zwykle najpierw jest myśl, pewien zamysł, a później to satysfakcjonujące osiągnięcie celu i tego właśnie założonego efektu.

Jakie krajki są dla Ciebie piękne? Jaka jest Twoja estetyka w tym?

Hm, szczególnie podobają mi się krajki, które są równo utkane, wzór jest drugorzędny. Wzór może być bardzo prosty, ale liczy się jakość wykonania, kiedy wszystko jest równo i dobrze naciągnięte, nie ma luźnych nitek, kiedy wszystko jest właśnie takie…równe. Zdarzyło mi się kiedyś, że ktoś pomyślał, że moje krajki były zrobione na maszynie. Ta osoba była o tym wręcz przekonana, były „podejrzanie równe” 😉

Mówi się, że rękodzieło powinno mieć w sobie jakiś aspekt nierówności.

Podobno tak, podobno w rękodziele właśnie można sobie na coś takiego pozwolić, ale mnie to kosztuje dużo wysiłku, żeby taką postawę uznać. Zawsze chciałam, żeby to co tworzę było idealne…, natomiast tak – okazuje się, że faktycznie nierówności też mogą mieć swój urok, ale wiesz… (śmiech) To już z chyba z mojego charakteru wynika, że wszystko musi być takie…

Równe. 😉

Idealne, na ile się da.

Jak pracujesz? Na jakich tabliczkach, na jakim sprzęcie?

(śmiech) Oj… nie wiem, czy mogę się przyznać. Moje miejsce pracy w ogóle nie spełnia żadnych wytycznych historycznych. Nie jest rekonstrukcją średniowiecznego warsztatu, absolutnie.

A czy musi być?

Pewnie, że nie musi. Dla mnie ważny jest efekt końcowy. Korzystam z takich narzędzi, metod, które są obecnie dla mnie dostępne i najwygodniejsze i pozwalają na osiągnięcie tego efektu w przyjemny sposób. Na ścianie w pokoju mam dokręcone zwykłe haki, do których przyczepiam sobie poprzeczne belki drewniane, między nimi wiążę osnowę. Kart używam plastikowych czy takich właśnie zwykłych kart do gry. Mam też całkiem współcześnie wykonane bardko. Oprócz tego mam dwa krosna: harfkę i peg loom, ale rzadko ich używam. Najwygodniej jest mi, kiedy włóczka jest rozciągnięta przez pokój i zamocowana między ścianami. Ewentualnie czasami ja jestem na jednym końcu, nici przywiązane są do mnie, więc jestem wtedy częścią krosna. To też ma swój urok, bo pozwala mi na bieżąco wygodnie zmieniać naciąg. Przy niektórych wzorach to jest istotne, ale posiada ten minus, że nie w każdej chwili można sobie odejść od pracy i właściwie jest się dosłownie przywiązanym.

Kiedy tworzysz własne wzory, to skąd czerpiesz inspirację?

Teraz jest mnóstwo materiałów do inspiracji, zdjęć. Wystarczy wpisać hasło w internet i ciężko zdecydować za co zabrać się najpierw. Czasem trudno nawet czasem stwierdzić, czy to już jest własny projekt, czy to jednak tylko powielenie, czy połączenie kilku wzorów. W pierwszych latach tkania, zanim miałam dostęp do internetu i w ogóle zanim odkryłam tą całą bazę danych, rzeczywiście, mogę powiedzieć, że bardziej wymyślałam własne wzory. Teraz mam wrażenie, że cokolwiek bym nie wymyśliła, to już i tak gdzieś to już było i może nawet podświadomie czymś się zainspirowałam. Natomiast uwielbiam sytuacje, kiedy ktoś chce sobie zrobić krajkę specjalnie dla siebie z określonym motywem. Dla tej osoby motyw ma istotne znaczenie i zupełnie bez znaczenia jest czy ten motyw ma jakieś podstawy historyczne. Czasem ktoś zgłasza się z własnym szkicem i to są dla mnie  najciekawsze sytuacje – kiedy mogę najpierw zastanowić się, jak ten efekt osiągnąć, jaka technika będzie odpowiednia, a później w tej technice ten wzór opracować.

Jest w tym dużo kreatywności – przenosisz coś z poziomu grafiki lub rysunku na poziom tkania, to jest zupełnie co innego. Żeby to zrobić  musisz doskonale rozumieć i mieć niesamowity kunszt i rozeznanie tego, co jest możliwe do wykonania w obrębie tkactwa tabliczkowego, bo ono też ma swoje granice, prawda?

Tak, doładnie.

Musisz mieć bardzo dużą świadomość tego, co możesz wykonać.

To chyba przychodzi samo, po tylu latach.

Właśnie – ile lat tkasz?

(śmiech) Niech policzę: no przynajmniej piętnaście. Oczywiście były przerwy, ale po każdej takiej przerwie wracałam do tkania z jeszcze większymi ambicjami… Ostatnio przymierzam się powoli i przygotowuję do tkania nie tylko pasów na tabliczkach, ale do szerszych projektów.

Na krośnie czy tabliczkach?

Planuję mieszać techniki. Inspiruje mnie ostatnio tkactwo andyjskie, Indian. Zrobiłam pierwsze próbki, ale jeszcze to odkładam.

A czym jest dla Ciebie krajka?

(śmiech) Dla mnie? Dla mnie osobiście to jest mój czas na relaks, medytacja, to jest po prostu mój świat i potrzebuję tego regularnie, żeby oderwać się od wszystkiego innego. Dla mnie to nie jest przedmiot, dla mnie to jest cały proces tworzenia i… chociaż kiedy kończę robić krajkę i muszę ją sprzedać – “muszę” to może nie jest właściwe słowo, ale zawsze jest mi jednak trochę przykro pozbywać się jej. Lubię po skończonej pracy, kiedy te krajki mam, kiedy one sobie leżą, wiszą, są gdzieś pod ręką, lubię na nie patrzeć. Patrzenie na nie sprawia mi przyjemność. Właściwie nie wiem, czy dlatego, że one są same w sobie ładne, czy dlatego że ja wiem co się za tym wszystkim kryje. To jest taki moment przedłużenia i przeciągnięcia stanu wyciszenia i relaksu.

Czyli one są w jakiś sposób częścią, nie wiem, czy częścią Ciebie, ale czujesz się związana ze swoimi wytworami przez cały ten proces.

Tak i to bardzo. Chyba nie może być inaczej, one muszą być częścią mnie, jak każde inne dzieło, w które artysta się angażuje… Ja bardzo dużo wkładam w każdą swoją pracę i serca, i czasu, i emocji, i energii. I tak, w każdej takiej pracy jest kawałek mnie, a im dalej ona pójdzie gdzieś do kogoś i będzie tej osobie służyć, tym większą przyjemność będzie mi to sprawiać.

Czy tkactwo tabliczkowe to jest sztuka czy to jest rzemiosło, czy może to jest jeszcze coś innego?

Patrząc na to obiektywnie i w pewien sposób z boku, oczywiste się wydaje, że to jest rzemiosło. Spełnia kryteria rzemiosła, natomiast nie jest trudno widzieć w tym sztukę, a na pewno dla każdej osoby, która coś takiego robi, to jest jeszcze coś więcej, bardzo, bardzo osobista i indywidualna sprawa.

A dla Ciebie jak to jest?

Tak jak powiedziałam, to jest mój czas i moja włożona w to energia, szczere intencje i autentyczne uczucia czy emocje, i praca. To coś, co faktycznie robi się nie po to nawet, żeby na tym zarobić, tylko po to, żeby coś stworzyć i żeby to funkcjonowało w świecie i w rzeczywistości, żeby ją wzbogacało, upiększało.

Na czym polega wyjątkowość tkactwa tabliczkowego?

Wyjątkowość polega na tym, że, zwłaszcza dla kogoś, kto nigdy nie spróbował tego robić, widząc efekt końcowy, może uważać, że jest to niesamowicie trudne, skomplikowane i nie wiadomo, jak powstało. A w praktyce metoda jest prosta, to czysta mechanika, która daje właśnie takie efekty. To jest coś, co mnie cały czas najbardziej fascynuje.

Prostota jest w stanie dać takie spektakularne efekty.

Tak. Że w ogóle ktoś to kiedyś wymyślił, jak ktoś na to wpadł….!

Masz swoją hipotezę a propos tego? Ja się wielokrotnie nad tym zastanawiałam, nie jestem w stanie sobie wyobrazić.

Myślę, że każdy pomysł i każde wytłumaczenie jest dobre. Uznajmy, że niezależnie od epoki zawsze znajdą się ludzie bardziej kreatywni niż inni i jak ktoś nawet prosty pomysł zacznie realizować, zawsze znajdzie się ktoś inny, kto go rozwinie i ulepszy i ktoś, kto się tym zainspiruje i stworzy jeszcze coś nowego, więc to jest chyba naturalny proces…

…twórczy między ludźmi. Czy to, że tkasz jakoś zmieniło Ciebie albo Twoje życie?

Na pewno to, że zaczęłam tkać, zmusiło mnie do większej samodzielności w tworzeniu i realizacji projektów od początku do końca. Zaczynając od znalezienia informacji przez etap projektu, eksperymentu czy prototypu do gotowej realizacji. Czułam, że się bardzo dużo uczę, że dużo nowych rzeczy odkrywam, że mózg zaczyna pracować w innych obszarach. Może to coś podobnego do pracy programisty, powiedzmy, projektowanie krajek ma coś wspólnego z algorytmami i myśleniem bardziej matematycznym. To jest zupełnie inny rodzaj pracy umysłowej niż na co dzień. Pierwsze etapy projektowania są dla mnie bardzo rozwojowe. Później dochodzi interakcja z innymi, no bo dobrze, zrobiłam krajkę, ale co z nią teraz dalej zrobić? Właściwie to ja jej nie potrzebuję do niczego, ale może komuś się przyda? Doceniam wszystkie te kontakty, które się nawiązały  oraz doświadczenia w relacji z ludźmi, interakcje, do których pretekstem stały się krajki czy wspólne zainteresowania. To na pewno zmieniło życie moje i wniosło do niego dużo fajnych doświadczeń.

Kasiu, czy w Polsce da się żyć z takich rzeczy jak tkactwo tabliczkowe?

Wydaje mi się, że są osoby, które to robią już w tym momencie. Nie znam ich tak dobrze, żeby umieć ocenić, czy to się opłaca, ale umiem sobie wyobrazić taką sytuację. Znam osoby, które zajmują się rekonstrukcją  historyczną czysto zawodowo i można. Skoro można rekonstruować walki, to można tak samo rekonstruować rzemiosło.

Katarzyna Szymańska

sklep: KrajkenLoom Instagram: Krajken Facebook: MasterOfArts

Urodzona w 1985 roku w Żninie (niedaleko słynnego Biskupina) od dziecka nasiąkała sztuką ludową, inspirowała się i zgłębiała historię swojego regionu. To naturalnie pchnęło ją w kierunku studiów artystycznych na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Należy do tych szczęśliwców, którzy poza pracą zawodową mają jeszcze hobby i jest nim tkactwo. Stało się ono jej pasją nie tylko ze względu na wątek historyczny, ale też czysto techniczny. Z niestygnącym zapałem zgłębia kolejne techniki tkackie, od prostych krajek bardkowych, przez wybierane i broszowane, aż po klasyczne krajki wykonywane na tabliczkach z całą gamą różnych sposobów operowania nimi.
Zdjęcia: Stowarzyszenie Wici

Projekt „Tkactwo tabliczkowe wczoraj i dziś – badania, warsztaty, monografia”, w ramach którego powstał wywiad zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

logo

Powiązane